czwartek, 26 lipca 2012

Cała prawda. (cz. I)


 Stare, drewniane schody skrzypiały coraz głośniej, gdy stawiałam na nich kolejne kroki. Lewą ręką kurczowo trzymałam się barierki, która nawiasem mówiąc, wcale nie była w lepszym stanie niż wiekowe schody. Widoczne ślady zadrapań i dziury, wydrążone przez jakieś insekty, sprawiały, że miałam ochotę się jej puścić i bez żadnej asekuracji powoli wspiąć się na szczyt schodów, jednak zdrowy rozsądek zakazywał mi wykonywania tego kroku – nie czułam się na tyle bezpiecznie, by dobrnąć na górę w jednym kawałku. Czułam, że każdy następny krok przybliża mnie nie tylko do celu, ale i do nieuniknionego zawalenia się konstrukcji schodów, co wcale nie dodawało mi otuchy. I gdy w zasięgu mojego wzroku pojawił się stały grunt w postaci betonowej podłogi, poczułam, że tracę równowagę i zaczynam spadać. Nie było to jednak powolne opadanie, w stylu jesiennego liścia, a wpadanie w coraz to większą otchłań, która była zakończona ostrymi krawędziami, wbijającymi się w moje żebra. Otworzyłam usta, próbując wydać z siebie okrzyk, który miałby pomóc mi, choć na chwilę zapomnieć o przeszywającym moje ciało bólu. Pomimo tego, że nie wydałam z siebie nawet cichego pisku, ból minął. Ustąpił tak szybko, jak się pojawił. Jak gdyby to był tylko sen…
W rzeczy samej, tak właśnie było. Uświadomiłam to sobie wtedy, gdy moje oczy zarejestrowały obraz przedstawiający lekko przykurzony sufit w moim hotelowym pokoju. W tym samym momencie zaczęłam przypominać sobie ostatnie wydarzenia, co wcale nie poprawiło mojego samopoczucia. Gwałtownie odwróciłam się na bok i skuliłam w pozycji embrionalnej, jakby to miało w jakikolwiek sposób zahamować wstrząsające obrazy, a właściwie jeden obraz, który wciąż występował przed szereg. Mój mózg naprawdę wiedział jak zadać mi ból, ukazując wciąż jeden i ten sam moment: rozdarte, postrzępione ubrania Majki, ogolona głowa i napis, znajdujący się pod wydartym fragmentem zakrwawionej bluzki… Zaciskając ręce w pięści, zagryzłam wargi, aby nie zacząć krzyczeć i wtedy usłyszałam jakieś szepty. Dochodziły one najprawdopodobniej z łazienki, bądź z krótkiego korytarza, znajdującego się tuż przed nią. Zaintrygowana obecnością innych ludzi, powoli zsunęłam się z łóżka i najciszej jak potrafiłam podbiegłam do drzwi, nadstawiając ucha.
- Do jasnej cholery, Rafał! Przecież tak nie można. Jak prokurator dowie się, że jej to pokazałeś… Jesteś skończony jako policjant, nikt Ci nie uratuje dupy.
- Uspokój się, dobrze? Pozwól mi coś wyjaśnić, ona, to znaczy ta dziewczyna. Ona nie jest tym, za kogo się podaje.
- Co ty gadasz? Skąd to wiesz? No mówże!
- Powoli, zaraz Ci wszystko wyjaśnię. Otóż znam ją, jeszcze ze studiów. Mogła zmienić imię i nazwisko, ale wygląd i głos pozostał ten sam. Widocznie myślała, że nikt jej już tu nie pamięta. Może wszyscy inni wymazali ją z pamięci, ale nie ja. Nigdy nie zapomina się pierwszej mi…
- Nieważne, pierwszej, czy drugiej, ale co to ma wspólnego ze sprawą?
- Jesteś aż tak tępy, czy jak? – Mężczyzna westchnął, po czym wziął głęboki wdech i zaczął mówić dalej. – Ona jest policjantką, a skoro nią jest, to nie popełniłem przestępstwa.
- Wiesz co Rafał? Pieprzysz. Wymyśliłeś sobie jakąś bajkę, która ma Ci pomóc uratować posadkę w kryminalnym. Takie rzeczy możesz opowiadać kumplom, kiedy zostaniesz dyscyplinarnie zwolniony.
- Ja pieprzę? Może nie pamiętasz Weroniki  Słowik?
- Dobra, teraz to już w ogóle odleciałeś. Wróć na ziemię, Weronika wyjechała sześć lat temu, po tym miała wypadek i wylądowała na wózku. Zdurniałeś do reszty, naprawdę.
- Jesteś taki pewien? To chodź, przekonasz się na własne oczy.



Słysząc ostatnie słowa Rafała, rzuciłam się w stronę zamka i w ostatniej chwili przekręciłam go we właściwą stronę. Z korytarza dobiegło mnie głośne przekleństwo, ale jakoś w ogóle mnie nie obeszło. Usiadłam, opierając się o drzwi i ukryłam twarz w dłoniach. Nie mogłam uwierzyć, że to się działo teraz, w tym momencie. Przez sześć lat udawało mi się zmienić tożsamość, działać w ukryciu, trzymać się z dala od znajomych, rodziny. Razem z zaprzyjaźnionym lekarzem ukartowałam własny wypadek, puściłam plotkę o niedowładzie kończyn i wózku inwalidzkim, przed bliskimi udałam, że po prostu zamknęłam się w sobie, wykrzyczałam, że nie potrzebuję litości z ich strony i wyjechałam – tyle mnie widzieli. A teraz, po tylu latach spotykam Rafała i cały mój świat rozpada się na milion kawałeczków. Byłam tak przerażona tym, co wczoraj zobaczyłam, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, że przekroczył zakres obowiązków dopuszczając mnie do miejsca zbrodni i pokazując ciało Majki. Jednak najgorsze było to, że pozwoliłam sobie na to, aby mnie rozpoznał, zanim ja rozpoznałam jego. Jak mogłam to wszystko tak idealnie spieprzyć? No jak?






Cześć Wam wszystkim!
Zabijcie mnie, jeśli macie na to ochotę, sama z chęcią bym wam pomogła. Obiecywałam powrót po zakończeniu roku szkolnego i co? A nic. Dalej miałam kocioł i nie dotrzymałam żadnej obietnicy, związanej z nadrobieniem zaległości. Potem nie było mnie w domu, a jak wróciłam, to aż do dzisiaj nie mogłam chociaż na chwilę usiąść przy komputerze. Dzisiaj postanowiłam więc, że coś napiszę, jakkolwiek beznadziejne by to  było i dodam jeszcze przed północą. Oczywiście tekst może zawierać błędy, bo zaganiana ja nie mogę pozwolić sobie na dokładne sprawdzenie ortografii i interpunkcji. Co do waszych blogów, zajmę się nimi, bo naprawdę zżera mnie ciekawość, co się tam dzieje. Jednak nie dzisiaj - proszę wybaczcie, ale już jestem potrzebna tam, gdzie mnie nie ma i muszę wyłączać komputer. Może jeszcze przed wyjazdem uda mi się was poodwiedzać. Postaram się zdobyć chwilę czasu i zaspokoić moją ciekawość, a gdy to zrobię na pewno się o tym dowiecie!
A tak na marginesie, zapraszam na mój drugi blog: http://wonderful-to-breathe.blogspot.com/ .
Pozdrawiam i dziękuję wszystkim cierpliwym. :) 

środa, 27 czerwca 2012

[ ważne ]

Cześć,
piszę, bo chciałabym Was przeprosić za moją długą nieobecność. Obiecywałam, że poodwiedzam Wasze blogi, że dodam nowy rozdział i niestety żadnej z tych obietnic nie dotrzymałam. Jednak nie z własnego widzi mi się, przecież nie mogłam przewidzieć tego, że nie będę miała czasu korzystać z komputera. Niestety w ostatnim czasie miałam o wiele ważniejsze rzeczy do załatwiania, mam nadzieję, że to zrozumiecie.
Postaram się ogarnąć i po zakończeniu roku szkolnego ponadrabiać wszystkie zaległości i napisać nowy rozdział.
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam,
D.

niedziela, 20 maja 2012

Najgorsza chwila.


Chwiejnym krokiem podeszłam do śnieżno białych umywalek, nad którymi wisiało ogromne lustro. Oparłam się rękoma o blat i spojrzałam na postać w lustrze. Ujrzałam zgarbioną dziewczynę z cerą bladą jak ściana i z podkrążonymi oczyma. Przerażające było to, jak w przeciągu kilku dziesięciu minut zmienił się mój wygląd zewnętrzny. Drżącą ręką odkręciłam kran z zimną wodą, chcąc przemyć zmęczoną twarz. Jednak kiedy unosiłam mokre ręce, w mojej głowie pojawiła się nagła myśl. Przecież to było niedorzeczne… Pospiesznie przekręciłam metalowy kurek i odwróciłam się w stronę policjantów.
- Dlaczego myślicie, że ten tekst dotyczy mnie? – z moich ust wydobył się ledwo słyszalny, zachrypnięty głos.
- Słucham? – policjant, z którym wcześniej rozmawiałam podszedł do mnie, a na jego twarzy widać było zdziwienie.
- Czemu mnie zawołaliście? Co ja mam z tym wszystkim wspólnego, jakim cudem powiązaliście to ze mną?
- Chwileczkę, to nikt pani nie powiedział?
- Pan sobie żartuje? Gdybym wiedziała, to nie zadawałabym pytań!
- Przepraszam, już wszystko wyjaśnię. Chociaż… Proszę chwileczkę poczekać. – Nie czekając na moją odpowiedź, funkcjonariusz wybiegł z łazienki trzaskając za sobą drzwiami.
- Świetnie, no po prostu świetnie. – wydałam z siebie cichy pomruk niezadowolenia. O co mogło mu chodzić? Co takiego wskazywało na mnie? Owszem dostałam dziś, a właściwie to chyba już wczoraj, ten dziwny telefon. Ale przecież nikt o nim nie wiedział, nikomu o tym nie wspominałam. Poza tym to pewnie był jakiś głupi żart, to na pewno nie miało z tym nic wspólnego. Bo niby dlaczego ktoś miałby mordując Majkę, wysyłać ostrzeżenie skierowane w moją stronę? Ja nie miałam nic wspólnego z tą dziewczyną, kompletnie nic. Nawet jeśli mój ojciec z nią… sypiał to nie dotyczyło mnie.  Z moich rozmyślań wyrwał mnie stanowczy męski głos.
- Pani Kaju, proszę za mną. – Cholera, nawet nie zauważyłam kiedy wrócił. Wzięłam głęboki wdech i niepewnie ruszyłam za postacią w żółtej kamizelce, która zmierzała do wyjścia z budynku. Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, mężczyzna przystanął, czekając aż dorównam mu kroku.
- Całe szczęście koledzy jeszcze nie pojechali, będę mógł pani pokazać ciało.
- Ciało? Oszalał pan?! To znaczy, przepraszam, ale bez przesady. Nie czuję potrzeby oglądania zwłok, gdybym miała jakąś obsesję na punkcie nagich, martwych kobiet zatrudniłabym się jako sprzątaczka w prosektorium.
Wnioskując z miny, stojącego obok policjanta, stwierdziłam, że chyba trochę przesadziłam.  No dobrze, może trochę bardzo, ale co w tym dziwnego, że nie chcę oglądać martwej dziewczyny, na dodatek kochanki mojego ojca? Naprawdę nie miałam na to najmniejszej ochoty, wystarczy że widziałam ją o północy. A może to nie była ona? Nieważne. Stwierdziłam, że poczekam aż ten człowiek się uspokoi i spytam go o godzinę zgonu. Wtedy rozwikłam chociaż część moich wielkich niewiadomych.
- Chce pani wiedzieć, czemu jest w to zamieszana, czy nie? Ja rozumiem wszystko, ale czy nie uważa pani, że…
Bla, bla, bla… Pozwoliłam, żeby mój umysł na chwilę się wyłączył i nie słuchał ostrych słów wyrzucanych z ust tego mężczyzny. Byłam świadoma tego, ze jeśli wysłucham całej jego przemowy zacznę się z nim kłócić. Naprawdę nie miałam na to ochoty.Przekrzywiłam delikatnie głowę i zaczęłam szczegółowo przyglądać się jego twarzy. Jak na mój gust, miał około dwudziestu paru lat, na pewno nie więcej. Młody jak na gościa, który siedzi  w kryminalistyce, no ale to nie mój problem. Widocznie musi być zdolny, byle kogo nie wysyłają na miejsce zbrodni. W sumie niczego sobie człowiek, gdyby nie to, że tak strasznie się nakręcił głupim docinkiem z mojej strony. Owszem, może nie powinnam się tak odzywać do funkcjonariusza na służbie, ale nie miałam już siły być uprzejmą, miłą dziewczyną. Ostatnie 24 godziny wcale nie były dla mnie łaskawe, wyglądałam jak wyglądałam, a czułam się jeszcze gorzej.  Miałam tu przyjechać, zrobić co do mnie należało i się stąd wynieść. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że zostanę zamieszana w jakieś morderstwo. W tym momencie posiadanie policji na karku nie było moim największym marzeniem.
Westchnęłam cicho i powoli zaczęłam dopuszczać do swoich uszu słowa policjanta. Postanowiłam jak najszybciej zakończyć tą szopkę i znaleźć się w moim hotelowym pokoju.
 -Mnie też wcale nie cieszy fakt, że muszę Cię wciągać w takie bagno, ale taka moja praca. Więc chodźmy, zobaczysz co masz zobaczyć i będziesz mogła oddalić się od szalonego pana, który posądza Cię o obsesję na punkcie trupów. – Słysząc te słowa mimowolnie się uśmiechnęłam. Co prawda nie miałam pojęcia, dlaczego pan szalony zwraca się do mnie na ‘Ty’, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Zrobiłam tylko minę wielkiej męczennicy i powlokłam się za nim w stronę samochodu, w którym znajdował się czarny worek, mieszczący w środku zwłoki Majki.
To, co zobaczyłam po odsunięciu worka… Gdybym mogła wybrać jedną chwilę z całego mojego życia, którą mogłabym wymazać z pamięci, z pewnością wybrałabym tą. Z moich ust wydobył się krzyk, a z oczu popłynęły łzy. Bez względu na to, co robiła z moim ojcem… Nie zasłużyła sobie na coś takiego.
- Wystarczy. – usłyszałam szept młodego policjanta. Poczułam jak delikatnie łapie mnie za ramię i odwraca w swoją stronę.
- Przepraszam, powinienem. Ech, nieważne. Proszę podać numer pokoju, w którym jest pani zameldowana.
- Dwadzieścia pięć. – wydukałam, wciąż nie mogąc się otrząsnąć po tym, co zobaczyłam. Świat wirował dookoła, przed oczami miałam mroczki, a w głowie totalny mętlik. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak potwornie jak w tej chwili.
Nagle poczułam się tak, jakby ziemia osuwała mi się spod stóp, jakbym spadała w bezgraniczną otchłań. Ostatnią rzeczą jaką usłyszałam był czyjś krzyk i słowa wypowiedziane przez tego młodego policjanta.
- Ja ją zaniosę.


 To byłoby tyle na dzisiaj. Przepraszam, że tak długo nie dodawałam nic nowego, ale nie miałam ani czasu, ani weny. Mam świadomość, że może ten rozdział nie jest za specjalny, więc przyjmę na siebie słowa krytyki. Także proszę o szczere opinie. 
Pozdrawiam. :)

czwartek, 17 maja 2012

Godzina duchów.

Północ… Szczerze mówiąc jakoś nigdy nie robiła na mnie większego wrażenia. Te wszystkie opowieści o duchach,to przerażenie w oczach ludzi, którzy rzekomo je widzieli. Zawsze się z tego śmiałam, przecież to były istne bzdury! Toteż, kiedy spojrzałam na zegarek i ujrzałam dwie zbiegające się na siebie cienkie wskazówki, wzruszyłam tylko ramionami. Gdyby nie fakt, że dzisiejszego wieczora na miejskim stadionie odbywał się jakiś ważny mecz, pewnie już dawno byłabym w hotelu. Niestety –kibice musieli zająć wszystkie taksówki, więc byłam zmuszona wracać na piechotę. Od Gabrieli wyszłam już dobre pół godziny temu, ale szłam dość powoli, przecież nigdzie mi się nie spieszyło. Z rozmyśleń dotyczących dzisiejszego spotkania z nią wyrwał mnie dźwięk dzwonów, dochodzący z pobliskiego kościoła. Raz… Dwa… Trzy… W myślach liczyłam głośne, pojedyncze uderzenia olbrzymów, kiedy nagle ujrzałam pewną postać zmierzającą w moim kierunku. Sposób poruszania się wskazywał, że była to kobieta. Pewnie nie zwróciłabym na nią zbyt wielkiej uwagi, gdyby nie wielka różowa torebka, czerwone szpilki i wystające spod ciemnego kaptura rozdwojone końcówki blond włosów. Miałam wrażenie, że gdzieś już widziałam to okropne połączenie. Na chwilę przymknęłam oczy, próbując przypomnieć sobie,gdzie po raz pierwszy ujrzałam tę kobietę, nie mogło to być aż tak dawno. Moje szare komórki potrzebowały kilku sekund, żeby upewnić się, że to ona. Odwróciłam się gwałtownie w stronę oddalającej się postaci.
- Majka! – Ruszyłam za nią biegiem. Po co, dlaczego? Nie wiem, pewnie po to żeby móc wykrzyczeć, jaką wielką jest zdzirą i szmatą. Kiedy wreszcie udało mi się ją dogonić, złapałam ją za ramię, gotowa szarpnąć ją,jeśli nie będzie chciała się zatrzymać.
- Jasna cholera. – Szepnęłam oszołomiona. Nie dlatego, że stawiała mi jakiś większy opór, na to byłam przygotowana. Ale zupełnie zaskoczył mnie fakt, że w miejscu gdzie powinno znajdować się jej ramię, gdzie moja ręka powinna się z nim zderzyć, znajdowało się powietrze. Odruchowo odskoczyłam do tyłu i zaczęłam nerwowo rozglądać się dookoła siebie. Przecież ona nie mogła tak po prostu zniknąć! Serce zaczęło bić jak oszalałe, nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, nie chciały się ruszyć. Stojąc jak słup soli, usłyszałam ostatnie – dwunaste uderzenie dzwonu. Północ - godzina duchów.
Bzdura,totalna bzdura! Głupia jesteś, wiesz? – Zbeształam się w myślach. Wzięłam głęboki wdech i szybkim krokiem ruszyłam w stronę hotelu. Żeby zająć myśli czymś innym, zaczęłam analizować wszystkie słowa, jakie usłyszałam od Gabrieli.Zdanie po zdaniu przelatywało przez mój umysł, kiedy przeglądałam się w oknach sklepowych wystaw. Jeszcze tylko dwie ulice, jeszcze tylko dwie…
 ***
 Wchodząc do hotelu, odetchnęłam z ulgą, wreszcie dotarłam do upragnionego celu. Już miałam iść do swojego pokoju, kiedy moją uwagę przykuło zbiorowisko ludzi, znajdujące się przed restauracją hotelową. Przecież to nie był czas kolacji, posiłki wydawano tylko do 23. Zaintrygowana ruszyłam w tamtym kierunku, ale szybko tego pożałowałam. Ten widok na pewno nie należał do tych, które chciałoby się pamiętać. Przy drzwiach prowadzących do toalety stało dwóch funkcjonariuszy policji, pilnujących wejścia, natomiast dwóch sanitariuszy wynosiło na noszach czarny worek, w którym zapewne znajdowało się czyjeś ciało. Poczułam jak delikatne włoski jeżą mi się na rękach… Stałam tam i patrzyłam jak wynosili zwłoki z mojego hotelu. Co za przeklęte miejsce! Z głębokiego szoku wyrwał mnie donośny, męski głos wypowiadający na głos moje imię i nazwisko.
- Pani Kaja Rybnicka, czy jest tutaj pani Kaja? – Wystąpiłam przed szereg i dosyć nieśmiało uniosłam lewą rękę, szukając jednocześnie źródła owego głosu. Jak się okazało, nawoływał mnie jeden z policjantów, którzy wyszli właśnie z toalety. Podszedł do mnie, przedstawił się, wypowiedział trzy krótkie słowa: proszę za mną i o zgrozo, ruszył w stronę toalet… Przecież stamtąd właśnie wyniesiono czyjeś zwłoki, po co miałabym tam iść?
Kiedy weszłam do wąskiego korytarza, funkcjonariusz kazał mi zajrzeć do środkowej kabiny.Nieco zdezorientowana powoli otworzyłam drzwi. To, co właśnie zobaczyłam miało zostać koszmarem, męczącym mnie do końca życia, a może nawet jeszcze dłużej. Puściłam drzwi, pozwalając im głośno się zatrzasnąć.
- Kto to? – Zwróciłam się do policjanta, stojącego tuż za mną. – Kim była ta osoba?
 -Nie jesteśmy pewni. Przy sobie miała tylko dowód osobisty.Niejaka Maja Żbik.
Majka… Boże Święty, to była Majka! Poczułam jak nogi się pode mną uginają, jak mój mózg zaczynają zalewać obrazy z ostatnich 48 godzin. Majka z moim ojcem, tajemniczy telefon, północ i ta dziwna postać - jej postać. Jednak najbardziej wyraźny był najświeższy obraz, który mogłabym ujrzeć na żywo znowu, gdybym tylko odważyła się na nowo otworzyć kabinę.Ściana wymazana krwią i trzy słowa:
Ty będziesz następna”.

Coś nowego.

Wschodzące słońce wyrwało mnie z błogiego snu, tym samym przypominając mi, że mam ogromnego kaca. Czy ja naprawdę nigdy nie wyleczę się z tej obsesji do Jacka? Zamiast działać, robić coś, to ja siedzę i piję najdroższą whiskey. Zachowywałam się jakbym była w nim zakochana bardziej, niż w jakimkolwiek innym facecie. Geniusz stulecia ze mnie, naprawdę. Ciężko wzdychając,opuściłam nogi na podłogę i mocno się przeciągnęłam. Zapowiadał się naprawdę ciekawy dzień.  Mrużąc oczy, spojrzałam w stronę słońca, które coraz to śmielej zaglądało do mojego hotelowego pokoju.Kurz pochodzący z dawno niewycieranego parapetu wznosił się i opadał, jakby poruszał się w rytm tylko jemu znanej muzyki. Wzięłam głęboki oddech, mając nadzieję, że pomoże mi postawić pierwszy krok i rozpocząć działanie. Owszem pomógł mi – uderzyć głową o lampę, która… wisiała nad moim łóżkiem!
– Cholera! – Krzyknęłam, jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc. Lewą ręką dotknęłam stłuczonego miejsca i zaraz tego pożałowałam. Okazało się, że przy zderzeniu z lampą rozcięłam sobie głowę – palce miałam umazane w krwi.
- Aaaaaaa! Gdzie ja byłam, wynajmując ten pokój? – Wściekła ruszyłam w stronę łazienki, tym razem uważając na wiszącą nade mną staroć. Musiałam doprowadzić się do porządku.

Po godzinie spędzonej w hotelowej łazience, wreszcie byłam gotowa do wyjścia, do zmierzenia się z czekającym na mnie zadaniem. Już otwierałam drzwi wyjściowe, kiedy poczułam wibracje mojego służbowego telefonu. Wróciłam, więc do pokoju i spojrzałam na wyświetlacz. ‘Numer nieznany’.
- Jakżeby inaczej. – Prychnęłam i nacisnęłam zielony przycisk.
- Słucham?
- Damska toaleta, trzecie drzwi. Chcesz być następna?
- Że co proszę? Dla pana wiadomości, nie mam teraz potrzeby korzystania z ubikacji, więc nie dziękuję, nie chcę być następna.
- Zamknij się kretynko! Gdybyś miała ochotę, skorzystałabyś ze swojej, nie? A teraz rusz swój szanowny majestat, łazienka przy restauracji na dole. – Pip, pip, pip.
„No chyba jakieś żarty! Że niby ja mam teraz gdzieś chodzić,bo jakiś chory człowiek chce się ze mną pobawić? Nie mam czasu do cholery.”
Z impetem otworzyłam drzwi i wściekła ruszyłam w stronę wyjścia z hotelu, nie miałam zamiaru urządzać sobie ‘toaletowych przechadzek’, miałam swoją pracę. Wsiadłam do najbliższej taksówki i kazałam kierowcy jechać w to samo miejsce, gdzie wczoraj spotkała mnie bardzo miła niespodzianka, gdzie zobaczyłam Majeczkę z moim tatusiem. Ze złości aż zazgrzytałam zębami. Przecież przeżyłabym bez takich atrakcji!
Po dwudziestu minutach wchodziłam już do mieszkania Gabrieli– kobiety, która miała przedstawić mi szczegóły mojej ‘pracy’. Kobieta okazała się być młodą, może trzydziestoletnią brunetką. Jednak nie była to kobieta pełna życia, beztroski z szerokim uśmiechem na twarzy. Na jej prawym policzku widniała szeroka, kilkucentymetrowa szrama, ciągnąca się od prawego kącika oka, aż do samych ust. Wzrok miała przerażający, patrząc w jej oczy miało się wrażenie, że patrzy się w oczy samego diabła. To nie była przesada.Było w nich tyle zawiści, gniewu, nienawiści, że nie sposób było utrzymać z nią dłuższego niż dwie sekundy kontaktu wzrokowego. Zaczynałam wątpić w słuszność mojej decyzji, nie powinnam była zgadzać się na współpracę z taką osobą. Ona mogła wpędzić mnie w kłopoty. Jednak to nie był chyba najodpowiedniejszy moment na to, żeby wyjść i trzasnąć za sobą drzwiami. Nie po to tu przyleciałam, żeby zrezygnować, zanim dowiem się wszystkiego o tej sprawie. Policzyłam, więc w myślach do trzech i zebrałam w sobie na tyle odwagi, aby patrzeć na jej twarz bez grymasu na własnej.
- A więc słucham, co mi może pani powiedzieć? – Utkwiłam wzrok na lewej stronie jej twarzy i czekałam na odpowiedź.
- Co mogę pani powiedzieć? Szczerze mówiąc, niewiele ponadto, co pani już wie. Chodzi o tego mężczyznę, o którym opowiadałam pani przez telefon. Musi zapłacić za wszystko, co zrobił. - Początkowo jej głos był cichy i niepewny, jednak kiedy kończyła swoją wypowiedź, przerodził się on w stanowczy i gniewny. W co ja się pakowałam? 'Wytrzymaj' - nakazałam sobie i podjęłam dalszą rozmowę.
- Ale, za co dokładnie? I nie rozumiem do końca, co ma pani na myśli mówiąc ‘musi zapłacić’? Tłumaczyłam już pani, że nikogo nie będę zabijać, nie zajmuję się tym. – Kiedy skończyłam mówić, kobieta tylko cicho westchnęła i pokręciła głową, jakby na znak zrezygnowania.
- Dobrze, wszystko pani opowiem. Może jednak najpierw zaparzę herbaty? Moja opowieść trochę potrwa.
Kiwnęłam głową potwierdzająco, chętnie napiłabym się czegoś ciepłego. Zwłaszcza, że rano nie zdążyłam niczego zjeść. Wyciągnęłam nogi przed siebie, przyglądając się sylwetce kobiety, krzątającej się w kuchni...

Król Wieczoru.

Jack Daniels był królem dzisiejszego wieczoru, pozwoliłam żeby mną zawładnął. Ten dzień dał mi tak wiele powodów to tego, żeby wstać i wreszcie zacząć działać. Aby cała ta ‘akcja’ była daleko w tyle, żebym w końcu mogła wrócić do Oslo. Jednak mój umysł wcale nie miał zamiaru pracować, myśleć,działać. Jedyną rzeczą, jakiej teraz potrzebował był dawny narkotyk. Ukochany Jack. Po kilku głębszych łykach czułam, że odpływam, ale wtedy w ogóle mnie tonie obchodziło. Ten wieczór należał do niego.

***
Stara, obskurna knajpa na drugim końcu miasta. Przy jednym ze stolików umieszczonych w najciemniejszym rogu pomieszczenia siedział zgarbiony, chowający swoją twarz mężczyzna. Wyglądał na typowego alkoholika,jakich co dzień zjawiało się tu wielu. Dlatego właśnie wybrał to miejsce na spotkanie z Majką. Tu nikt ich nie podsłucha, nikt nie dowie się o jego zamiarach. W końcu dla wszystkich dookoła był tylko nieszkodliwym alkoholikiem.O umówionej godzinie dyskretnie spojrzał na zegarek i uniósł głowę w stronę drzwi wejściowych. Właśnie wchodziła.
- I co masz mi do powiedzenia, ślicznotko?
- Zamknij się. -  z impetem odsunęła krzesło i usiadła naprzeciw niego. Nie miała zamiaru siedzieć w tym miejscu dłużej niż musiała. – Zrobiłam to, co miałam zrobić. Mogę już iść?
- Chyba zwariowałaś, siedź. Widziała Cię?
- Nie wiem, chyba tak.
- Chyba tak?! – wybuchnął, jednak po chwili ściszył głos do szeptu. – Nie za to Ci płacę do cholery.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, miała dość tego psychicznego mężczyzny. Postanowiła, że to będzie ich ostatnie spotkanie,bezsensowne było zarabianie na życie w ten sposób.
- Chyba mnie, przepraszam, nas widziała. Skoro prawie pobiegła w przeciwnym kierunku zamiast wejść do budynku, coś musiało wyprowadzić ją z równowagi, nie?
- Zapewne. Ależ się maleńka zdziwi… - na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale nie należał on do normalnego człowieka. Teraz wyglądał jak ćpun, po porządnej dawce narkotyku.
- To wszystko? Mogę już stąd iść? Zadanie wykonałam. Tylko nie wiem, po co. Przebieranie się za dziwkę i bieganie za cudzym ojcem, który na dodatek Cię ignoruje, to chyba nie jest szczyt marzeń. Nie dla mnie.
Facet pokiwał tylko głową i położył na stoliku plik banknotów. Nawet ich nie przeliczył. Przecież wiedział, że jeszcze dziś do niego wrócą. Żywot tej żałosnej Majki miał trwać jeszcze pół godziny. Słysząc trzask zamykanych przez nią drzwi, zaczął rechotać. Wszystko szło zgodnie z planem.

Początek.

Milczałam. Próbowałam znaleźć lukę, przez którą wpadłam w jego zasadzkę. Jednak mój mózg nie był zdolny do takich rozważań. Nie w tej chwili.
- Myślałaś, że mi uciekniesz? – potwór wybuchnął szyderczym śmiechem. Nadal milczałam.
- Nie słyszysz? Nie dość, że zgłupiałaś, to jeszcze ogłuchłaś?
Zacisnęłam zęby, żeby nie palnąć niczego głupiego, przecież byłam do tego zdolna. Ale oni mnie ostrzegali, że im większy potok słów wyleje się z moich ust, tym szybciej mnie zabije. Teraz jedyną rzeczą o jaką walczyłam były bezcenne minuty, a może sekundy, z których miał składać się ostatni wieczór mojego życia. Nawet nie myślałam, że uda mi się wymknąć temu człowiekowi. Potwierdzeniem moich przypuszczań było to, co ten idiota zrobił: spoliczkował mnie. Ale nie tak lekko i delikatnie, jakby próbował zmusić mnie do mówienia. Zrobił to z taką siłą, że upadłam pod jego stopy i mimowolnie złapałam się za policzek. Piekł mnie jak cholera. I pomyśleć, że sama do tego doprowadziłam… Czekając na jego kolejny ruch, zaczęłam sobie przypominać całą tą historię aż do dnia dzisiejszego.


Początek.


Wysiadając z samolotu, poczułam przeraźliwy chłód. Dalej, gdy swe kroki kierowałam do autokaru, który miał nas przewieźć do głównego budynku, stałam się mokrym od stóp do głów stworem z potarganymi przez wiatr włosami. Oto w jaki sposób witał mnie Kraków, po całym roku nieobecności. Nie ma co, na pewno się za mną stęsknił.
Po dwudziestu minutach wsiadałam do taksówki, czekającej na mnie niecałe dziesięć metrów od wyjścia. Podałam kierowcy kartkę z dokładnym adresem i wyjrzałam za okno. Nie wiem po co przyjęłam to zlecenie, naprawdę. Przecież nie tak dawno obiecałam sobie, że nigdy więcej nie włączę się w żadną sprawę, nie będę już nikomu pomagać.Wystarczająco wielu rzeczy i osób pozbawiło mnie ostatnie zlecenie. Miałam "usunąć" tylko jedną osobę, skończyło się na trzech. A na dodatek… Ech, nieważne. Potrząsnęłam głową, jakby to miało mi pomóc w wymazaniu tamtych niemiłych wspomnień. Jednak ta kobieta, która do mnie zadzwoniła…
- Halo, pani Kaja? Kaja Rybnicka?
- Tak, kto mówi?
- Gabriela. Mam dla pani pewną propozycję…
 No cóż, nie ma co się oszukiwać, ta jej propozycja sprawiła, że znowu poczułam tą adrenalinę, serce zaczęło szybciej pompować krew. Kaja Rybnicka wracała do ciemnego świata. W tamtej chwili w ogóle nie obchodziło mnie to w jaki sposób kobieta znalazła mój adres, skąd wiedziała, że mieszkam w Oslo. W końcu nikt o tym nie wiedział, zupełnie nikt z kręgu moich dawnych znajomych. Rodzina też nie miała pojęcia. Jednak nie martwiło mnie to, wcale a wcale. Aż do tej pory. W tej obskurnej, starej taksówce wiozącej mnie przez ulice dawnej stolicy Polski, uświadomiłam sobie w jak wielkie bagno się pakowałam. W czym zgodziłam się brać udział…
- Jesteśmy na miejscu. – z rozmyślań wyrwał mnie głos kierowcy. Posłałam mu przelotny uśmiech, wręczyłam banknot do ręki, po czym wysiadłam. Po chwili miałam przy sobie walizkę i mogłam ruszać. Jednak coś mnie zatrzymywało, jakaś siła kazała mi stać w tym miejscu jeszcze przez parę sekund. Tak, jakby mój mózg chciał, żebym zobaczyła to coś. A właściwie tego kogoś. Z budynku, do którego właśnie miałam zamiar wejść, wychodził mój ojciec. I może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że tuż za nim, jak jakiś cholerny piesek biegła na pięciocentymetrowych szpilkach ona. Nie kto inny tylko Majka. Cóż za ironia. Wszystko się we mnie zagotowało.Dlaczego? Może dlatego, że ta lalunia była w moim wieku, chodziła ze mną do szkoły? Tak, to chyba było to. Z impetem pociągnęłam walizkę i ruszyłam w stronę najbliższego hotelu. Postanowiłam: działać zacznę dopiero jutro. Miałam szczerą nadzieję, że ta kobieta, która do mnie dzwoniła, nie była spokrewniona z tą szmatą.

Prolog.

„Ludzie lubią komplikować sobie życie,
jakby już samo w sobie nie było wystarczająco skomplikowane.”

Carlos Ruiz Zafón- „Cień wiatru”


Wzięłam głęboki oddech, opierając głowę o ścianę. Uzmysłowiłam sobie, że to ostateczna rozgrywka, swoiste ‘być albo nie być’. W ciągu tych kilkudziesięciu sekund wszystko mogło się skończyć albo… Wolałam o tym nie myśleć, nie teraz kiedy już nie było odwrotu. W najgorszym wypadku zginę, a wtedy nie będę sobie zaprzątać głowy rzeczami ziemskimi, raczej będę musiała ułożyć jakieś sensowne usprawiedliwienie na swoje dotychczasowe życie. Chociaż, jeśli zrealizuję mój plan to samo usprawiedliwienie nie wystarczy. Och, nieważne, nie o tym miałam teraz myśleć, powinnam wreszcie zacząć działać.
Jeszcze raz napełniłam swoje płuca porcją niezbyt czystego powietrza i powoli wysunęłam głowę, próbując dostrzec mojego wroga. Dookoła panowała cisza, przerywana cichym cykaniem świerszczy, dobiegającym przez otwarte, a właściwie wybite okno. Cóż za ironia. Tak, jakby właśnie te świerszcze odliczały ostatnie sekundy egzystencji jednego z nas. Prychnęłam pod nosem i w tej samej chwili tego pożałowałam - przecież w ten sposób zdradzałam swoje położenie. Zaklęłam w duchu i wróciłam do mojej wyjściowej pozycji - przywarłam plecami do ściany, jakby to miało zapewnić mi niewidzialność. Odczekałam kilka sekund, które wydawały się trwać wieczność. W mojej głowie pojawiały się nowe scenariusze. Scenariusze tego, co miało się za chwilę wydarzyć. Myślenie o tym, wcale mi nie pomagało, więc postanowiłam działać. Raz kozie śmierć, nieprawdaż? Zmusiłam lewą nogę do jednego, maleńkiego kroku w lewą stronę, modląc się w duchu, aby nie wywołać tym niespodziewanego hałasu. W końcu było ciemno i nie widziałam co może znajdować się po lewej stronie filaru, za którym się chowałam, a zza którego miałam zamiar wyjść na otwartą przestrzeń. Zaraz przeniosłam ciężar ciała na wysuniętą nogę i jeszcze raz się rozejrzałam - teren był czysty. Więc na tyle, na ile pozwalała mi przestrzeń wokół mnie, schyliłam się, przygotowując się do biegu. Raz, dwa, trzy… Pomknęłam przed siebie, wpatrując się w róg ściany, za którą miałam za chwilą stanąć. Serce waliło mi jak oszalałe, jednak nie ze strachu, o nie. Raczej z radości, że udało mi się przebyć najtrudniejszy odcinek drogi bez natknięcia się na tego...
Nagle poczułam, że wpadam prosto w czyjeś ramiona. W męskie ramiona. Szybko uniosłam głowę i ujrzałam. Przecież to oczywiste, ujrzałam jego.
- Gdzieś się spieszysz, kochana?
Cały mój plan diabli wzięli. Już powinnam układać przedśmiertną modlitwę.


~*~
Oto i jest, pierwsza notka zawierająca prolog. Wiem, że w sumie nie wiadomo o co chodzi, ale takie były moje zamiary. Nie chcę na początek ujawniać wszystkich szczegółów. Czy to dobry pomysł? Chciałabym się dowiedzieć jakie są Wasze wrażenia i odczucia, zatem proszę piszcie. To naprawdę nic nie kosztuje, a ja będę wiedziała na czym stoję.
Autorka.

Wstęp.

Cześć wszystkim! :)
Postanowiłam założyć tego bloga, aby umieścić tu moje opowiadanie i móc w spokoju kontynuować jego dalsze pisanie. Dlaczego? Ponieważ onet... Mówiąc szczerze doprowadza mnie do szewskiej pasji. Nie potrafię dodać notki bez tysiąca problemów.
Ale nieważne. Zaraz opublikuję wszystkie poprzednie rozdziały, a nowy powinien pojawić się w weekend. Obiecuję. :)
Pozdrawiam, zachęcam do czytania i szczerego komentowania! Negatywne komentarze też moga się tu pokazać, będę wiedziała nad czym mam pracować. :)
D.