czwartek, 26 lipca 2012

Cała prawda. (cz. I)


 Stare, drewniane schody skrzypiały coraz głośniej, gdy stawiałam na nich kolejne kroki. Lewą ręką kurczowo trzymałam się barierki, która nawiasem mówiąc, wcale nie była w lepszym stanie niż wiekowe schody. Widoczne ślady zadrapań i dziury, wydrążone przez jakieś insekty, sprawiały, że miałam ochotę się jej puścić i bez żadnej asekuracji powoli wspiąć się na szczyt schodów, jednak zdrowy rozsądek zakazywał mi wykonywania tego kroku – nie czułam się na tyle bezpiecznie, by dobrnąć na górę w jednym kawałku. Czułam, że każdy następny krok przybliża mnie nie tylko do celu, ale i do nieuniknionego zawalenia się konstrukcji schodów, co wcale nie dodawało mi otuchy. I gdy w zasięgu mojego wzroku pojawił się stały grunt w postaci betonowej podłogi, poczułam, że tracę równowagę i zaczynam spadać. Nie było to jednak powolne opadanie, w stylu jesiennego liścia, a wpadanie w coraz to większą otchłań, która była zakończona ostrymi krawędziami, wbijającymi się w moje żebra. Otworzyłam usta, próbując wydać z siebie okrzyk, który miałby pomóc mi, choć na chwilę zapomnieć o przeszywającym moje ciało bólu. Pomimo tego, że nie wydałam z siebie nawet cichego pisku, ból minął. Ustąpił tak szybko, jak się pojawił. Jak gdyby to był tylko sen…
W rzeczy samej, tak właśnie było. Uświadomiłam to sobie wtedy, gdy moje oczy zarejestrowały obraz przedstawiający lekko przykurzony sufit w moim hotelowym pokoju. W tym samym momencie zaczęłam przypominać sobie ostatnie wydarzenia, co wcale nie poprawiło mojego samopoczucia. Gwałtownie odwróciłam się na bok i skuliłam w pozycji embrionalnej, jakby to miało w jakikolwiek sposób zahamować wstrząsające obrazy, a właściwie jeden obraz, który wciąż występował przed szereg. Mój mózg naprawdę wiedział jak zadać mi ból, ukazując wciąż jeden i ten sam moment: rozdarte, postrzępione ubrania Majki, ogolona głowa i napis, znajdujący się pod wydartym fragmentem zakrwawionej bluzki… Zaciskając ręce w pięści, zagryzłam wargi, aby nie zacząć krzyczeć i wtedy usłyszałam jakieś szepty. Dochodziły one najprawdopodobniej z łazienki, bądź z krótkiego korytarza, znajdującego się tuż przed nią. Zaintrygowana obecnością innych ludzi, powoli zsunęłam się z łóżka i najciszej jak potrafiłam podbiegłam do drzwi, nadstawiając ucha.
- Do jasnej cholery, Rafał! Przecież tak nie można. Jak prokurator dowie się, że jej to pokazałeś… Jesteś skończony jako policjant, nikt Ci nie uratuje dupy.
- Uspokój się, dobrze? Pozwól mi coś wyjaśnić, ona, to znaczy ta dziewczyna. Ona nie jest tym, za kogo się podaje.
- Co ty gadasz? Skąd to wiesz? No mówże!
- Powoli, zaraz Ci wszystko wyjaśnię. Otóż znam ją, jeszcze ze studiów. Mogła zmienić imię i nazwisko, ale wygląd i głos pozostał ten sam. Widocznie myślała, że nikt jej już tu nie pamięta. Może wszyscy inni wymazali ją z pamięci, ale nie ja. Nigdy nie zapomina się pierwszej mi…
- Nieważne, pierwszej, czy drugiej, ale co to ma wspólnego ze sprawą?
- Jesteś aż tak tępy, czy jak? – Mężczyzna westchnął, po czym wziął głęboki wdech i zaczął mówić dalej. – Ona jest policjantką, a skoro nią jest, to nie popełniłem przestępstwa.
- Wiesz co Rafał? Pieprzysz. Wymyśliłeś sobie jakąś bajkę, która ma Ci pomóc uratować posadkę w kryminalnym. Takie rzeczy możesz opowiadać kumplom, kiedy zostaniesz dyscyplinarnie zwolniony.
- Ja pieprzę? Może nie pamiętasz Weroniki  Słowik?
- Dobra, teraz to już w ogóle odleciałeś. Wróć na ziemię, Weronika wyjechała sześć lat temu, po tym miała wypadek i wylądowała na wózku. Zdurniałeś do reszty, naprawdę.
- Jesteś taki pewien? To chodź, przekonasz się na własne oczy.



Słysząc ostatnie słowa Rafała, rzuciłam się w stronę zamka i w ostatniej chwili przekręciłam go we właściwą stronę. Z korytarza dobiegło mnie głośne przekleństwo, ale jakoś w ogóle mnie nie obeszło. Usiadłam, opierając się o drzwi i ukryłam twarz w dłoniach. Nie mogłam uwierzyć, że to się działo teraz, w tym momencie. Przez sześć lat udawało mi się zmienić tożsamość, działać w ukryciu, trzymać się z dala od znajomych, rodziny. Razem z zaprzyjaźnionym lekarzem ukartowałam własny wypadek, puściłam plotkę o niedowładzie kończyn i wózku inwalidzkim, przed bliskimi udałam, że po prostu zamknęłam się w sobie, wykrzyczałam, że nie potrzebuję litości z ich strony i wyjechałam – tyle mnie widzieli. A teraz, po tylu latach spotykam Rafała i cały mój świat rozpada się na milion kawałeczków. Byłam tak przerażona tym, co wczoraj zobaczyłam, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, że przekroczył zakres obowiązków dopuszczając mnie do miejsca zbrodni i pokazując ciało Majki. Jednak najgorsze było to, że pozwoliłam sobie na to, aby mnie rozpoznał, zanim ja rozpoznałam jego. Jak mogłam to wszystko tak idealnie spieprzyć? No jak?






Cześć Wam wszystkim!
Zabijcie mnie, jeśli macie na to ochotę, sama z chęcią bym wam pomogła. Obiecywałam powrót po zakończeniu roku szkolnego i co? A nic. Dalej miałam kocioł i nie dotrzymałam żadnej obietnicy, związanej z nadrobieniem zaległości. Potem nie było mnie w domu, a jak wróciłam, to aż do dzisiaj nie mogłam chociaż na chwilę usiąść przy komputerze. Dzisiaj postanowiłam więc, że coś napiszę, jakkolwiek beznadziejne by to  było i dodam jeszcze przed północą. Oczywiście tekst może zawierać błędy, bo zaganiana ja nie mogę pozwolić sobie na dokładne sprawdzenie ortografii i interpunkcji. Co do waszych blogów, zajmę się nimi, bo naprawdę zżera mnie ciekawość, co się tam dzieje. Jednak nie dzisiaj - proszę wybaczcie, ale już jestem potrzebna tam, gdzie mnie nie ma i muszę wyłączać komputer. Może jeszcze przed wyjazdem uda mi się was poodwiedzać. Postaram się zdobyć chwilę czasu i zaspokoić moją ciekawość, a gdy to zrobię na pewno się o tym dowiecie!
A tak na marginesie, zapraszam na mój drugi blog: http://wonderful-to-breathe.blogspot.com/ .
Pozdrawiam i dziękuję wszystkim cierpliwym. :)